Nie wiem jak Wy ale ja nie znoszę po prostu nie znoszę robić wykrojów – tych papierowych. Ponieważ nie lubię tego robić to już sama myśl o tym powoduje że wynajduję tysiące problemów
a to światło nie takie,
a to na salonowym stole stoją i maszyna i overlock i pudełka z przydasiami i nie ma gdzie ich zdjąć i upchnąć żeby nie przeszkadzały,
a kuchenny stół to ma obrus, który trzeba zdjąć i jeszcze jakieś inne miski, miseczki i szklanki – same przeszkody.
“Problem” polega również na tym, że nie robię jednego wykroju tylko od razu kilka bo co się będę rozdrabniać, więc szycie jest cudne, nawet wykańczanie jest cudne ale te rysunko malunki są po prostu koszmarne zwłaszcza teraz kiedy nie ma dziennej światłości tylko jakaś szara pochmurność za oknami a jedyne nieliczne słoneczne przedpołudniowe dni to te weekendowe, które upływają babie w szkole.
Ale, ale tytuł posta brzmi “Nie wiem co gorsze” I tego właśnie nie wiem co jest gorsze malowanie na pół-pergaminie przy zastosowaniu niezliczonej ilości punktów świetlnych tych zielonych/niebieskich/czarnych/czerwonych kreseczek czy krzywe wycinanki niezliczonej ilości wydrukowanych kawałków A? a następnie sklejanie ich w jeden wielki płacht (powinno chyba być w jedną wielką płachtę)
No i co gorsze?